czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 4


Cały czas byłam zgięta w pół z niewyobrażalnego bólu który dawał znak w całym moim ciele. Kiedy próbowałam się wyprostować przez moje ciało przechodzi okropny ból. Poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i wyprowadził z sali. Nie miałam nawet siły spojrzeć na niego.
Moje ciało przeleciał z miny wiatr. Zareagowałam na to z wielką ulgą, tak jak by podał mi ktoś magiczne lekarstwo. Ból pomału przemijał. A ja siedziałam na ławce ze spuszczoną głową. Dopiero po paru minutach oddech mi się wyrównał i nabrałam w sobie jakiś sił.
-Jak się czujesz?
Przypominając sobie o tym kimś obróciłam się w jego stronę i zobaczyłam Justina.
Czułam się jak ostatnia kretynka, że to właśnie on mi pomógł. Po tym co się stało zeszłego wieczoru. Czułam jak moje policzki się całe czerwienieją.
-Lepiej, dziękuję. -wyszeptałam, dalej obejmując swój brzuch, bólu, stopniowo słabnął.
-Na pewno nic Ci nie jest, wyglądało to naprawdę groźnie...
-Nie, dziękuję jest ok.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Na co ja podniosłam do góry brew z zaciekawiania.
-Nie nic, po prostu cieszę się, że nic poważnego Ci nie jest. No i podziękowałaś więc nie jesteś taką zimną suką.
-Zimną suką?!-zapytałam z poirytowaniem.
-No tak, nie pamiętasz już wczorajszego wieczoru?
-Och... tak. Pamiętam.- powiedziałam cicho pod nosem, spuszczając głowę w dół.
-Powinniśmy pojechać z tym do szpitala, aby Cię zbadali. Mogło Ci się coś poważnego stać. -powiedział wstając i podając mi rękę.
-Nie! Nie, trzeba. Naprawdę poradzę sobie.
-Nalegam...
-Wszystko już jest w porządku. Naprawdę czuję się o niebo, lepiej niż 10 minut wcześniej.-odpowiedziałam mu wstając.
-No to chociaż odwiozę Cię do domu. Nie powinnaś w takim stanie wracać sama do domu. Jeszcze gdzieś zemdlejesz czy coś.
Kiwnęłam głową na tak. Szczerze mówiąc był moim zbawieniem. Tak to bym musiała wracać do domu na piechotę, bo posiadałam przy sobie tylko telefon komórkowy i paczkę papierosów. To się właśnie nazywa Monika. Jednego dnia w torebce nosi 4 tysiące a następnego jest bez grosza przy duszy... idiotka.
Chłopak pociągnął mnie delikatnie za rękę. Wsiadaliśmy do jego samochodu. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisz, po czym on ją przerwał.
-Znasz tego dupka, który Cię tak urządził? -zapytał nie odrywając wzroku z drogi.
-Tak... to mój chłopak. -powiedziałam prawie niesłyszalnie ostatnie słowo. Lecz Justin je usłyszał i otworzył szeroko oczy spoglądając na mnie.
-Chłopak? -powtórzył o wiele głośnie ode mnie.
Ja tylko skinęłam głową, odwracając ją aby uniknąć jego wzroku. W tym momencie poczułam się jak szmata.
-Co się stał, że wpadł w taką furię?!- drążył temat nieco rozwścieczony.
-Naćpał się i ubzdurał sobie, że go zdradzam...i jakoś tak wyszło...on na pewno tego nie chciał... był pod wpływem narkotyków... każdemu mogło się zdarzyć... -zaczęłam go bronić, nie chcąc aby ktoś uważał go za damskiego boksera. Tak naprawdę wiem, że on mnie kocha i jak był by trzeźwy nic takiego by mi nie zrobił.
-A ty go jeszcze bronisz?!-zapytał z kpiną w głosie. -Chłopak Cię pobił, wyzywał, oskarżał Cię o coś czego nie zrobiłaś. A ty go od tak bronisz?! Jesteś głupią idiotką.
-Ej! Możesz tak do mnie nie mówić?! Nic Ci nie zrobiłam a ty mnie wyzywasz! -spojrzałam na jego twarz która była skierowana na drogę.
-Dobra rób jak chcesz. Tylko abyś nie skończyła tak ja kolejna zakochana idiotka, która jest bita przez chłopak, który jest z nią tylko dla seksu, ale i tak zdradza ją z każdą inną napotkaną.
-Wiem, ze Robin mnie by nigdy nie zdradził! A uderzył mnie tylko dlatego, że był pod wpływem narkotyków! Na pewno jutro mnie przeprosi! A tak ogółem to nie jest twój pieprzony interes! -zaczęłam krzyczeć i machać rękoma.
-Wspaniałe podziękowania za to, że wyciągnąłem Cię z tego koncertu. Wiesz normalna nastolatka grzecznie by podziękowała za to, że w ogóle ktoś się nią zainteresował i jej pomógł. A ty drzesz mordę na mnie w moim samochodzie, bo zachciałem tobie pomóc. -powiedział, wkurzonym głosem.
Zrobiło mi się głupio... dlatego, że miał rację a ja jeszcze na niego tak nawrzeszczałam. Spuściłam głowę w dół jak jakieś potulne ciele i siedziałam już cicho do końca drogi.
Gdy zatrzymał się pod moim budynkiem dopiero wtedy podniosłam głowę i napotkałam jego wzrok. Wpatrywał się na mnie. Nie mogłam określić co czuje.
-No to jesteśmy. -skwitował.
-Tak, masz całkiem niezłą pamięć na pianego człowiek... -uśmiechnęłam się do niego delikatnie z chęcią rozładowania tej napiętej atmosfery.
On tak samo jak ja delikatnie się do mnie uśmiechnął
-Wiesz co... może w ramach godnych podziękowań zaprosiła bym cię na górę.. na jakąś kawę, herbatę coś mocniejszego... -zapytałam patrząc w jego brązowe oczy. Po chwili namysłu odpowiedział. -Dobra, niech będzie coś mocniejszego.

Obydwoje byliśmy już u mnie w domu. Justin siedział na kanapie w salonie i rozglądał się po mieszkaniu, a ja szukałam czegoś w barku.
-Czysta czy jakiś drink?
-Czysta. -odpowiedział po chwili namysłu.
Wyjęłam dwa kieliszki i postawiłam wszystko na stole. Po czym polałam na obojgu i jeden kieliszek podałam Justinowi. Obydwoje stuknęliśmy kieliszki i naraz wypiliśmy.
Przez jakiś czas panowała między nami cisza i tylko piliśmy. Po tym jak alkohol zaczął na nas działać nasza konwersacja się rozkręciła. Rozmawialiśmy o wszytki co nam przyszło do głowy aż w końcu Justin zaczął zastanawiać się po co w sznurówce od buta jest ta plastikowa lub metalowa końcówka.
-To jest aglet.
-Skąd to wiesz? -zapytał zdziwiony patrząc się na aglet.
-Jak to?! Nie oglądasz bajek?! W Phineash and Ferb było. Gdyby nie sznurowadło, To z nogi spadłby but! A-Gie-El-E-Te! To Aglet! Od ziemi do gwiazd! -zaczęłam śpiewać mu fragment piosenki
-Oglądaj bajki, to się nauczysz. -przybliżyłam się do niego i poczochrałam mu jego idealnie ułożone włosy.
-Ej, ej, ej. Od włosów to wara. Jasne. -powiedział łapiąc mnie za nadgarstki.
-Och przepraszam nie wiedziałam, że należysz do stowarzyszenia „Moja fryzura to świętość więc, spierdalaj”
-No to już wiesz ślicznotko. -powiedział przybliżając się do mojej twarzy.
Coraz, bliżej, bliżej, bliżej, milimetry dzielną nasze usta a ja nie wiem co mam zrobić! Serce zaczęło mi bić coraz szybciej a głos w mojej głowie momentalnie krzyknął MASZ CHŁOPAKA! NIE WASZ SIĘ GO POCAŁOWAĆ! NIE RADZĘ! NIE! CHOCIAŻ RAZ MNIE POSŁUCHAJ TY GŁUPIA SUKO!
Byłam w kropce nie wiedziałam, co mam zrobić, aż nagle od jego perfum zakręciło mnie w nosi i kichałam mu prosto w twarz.
Justin gwałtownie się ode mnie odsunął i wytarł sobie twarz ręką po czym rękę wytarł w spodnie.
Tak naprawdę miałam teraz ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem lecz wiedziałam, ze to nie odpowiednia chwila, ale niechcący wydobył się ze mnie jakiś dźwięk przez który pojawił się uśmiech na mojej twarzy.
-Śmiechy Cię to?
-Nie, no coś ty. Przepraszam to było niechcący. To chyba przez twoje perfumy.
-Coś nie tak z nimi? -zapytał z podniesioną brwią.
-Ależ skąd, tylko musiały podrażnić trochę mój nos. Tak to ślicznie pachną.
Uśmiechnęłam się triumfalnie z tego, że tak pięknie wygrzebałam się z tej sytuacji.
Justin miał już coś powiedzieć kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
-Rodzice? -zapytał
-Nie, są na delegacji.
Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi.  
___________________________
I jest już 4 rozdział. Co o tym myślicie? 
Dziękuję wam bardzo za 7 komentarzy ; )  Nawet nie wyobrażacie sobie jak się cieszę, że moje wypociny komuś się podobają ; ) 
Czytasz=Komentujesz  (jak nie chce pisać Ci się czegoś a czytasz to napisz po prostu "czytam" abym wiedziała ile osób to czyta z góry dzięki ) 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział 3


Obudziłam się z okropnym bólem pleców. Klnąc pod nosem dlaczego do cholery jasnej od razu nie położyłam się w mięciutki wygodnym łóżeczku a nie kurwa, na tym fotelu. Wygrzebałam się jakoś z fotela i poszłam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę, przy okazji patrząc na zegarek który wskazywał 10.00. I w tym momencie właśnie powinnam zacząć pracę. Ale jestem za bardzo zmęczona aby użerać się z kimkolwiek. Utworzyłam lodówkę gdzie „wysypywało” się jedzenia a ja nie mogłam nic znaleźć dla siebie więc z szuflady wyciągnęłam batonik Mars. Wgryzając się w  niego, kliknął czajnik oznaczając, że woda się już zagotowała. Zalałam kawę, wzięłam paczkę papierosów i poszłam na balkon. Widok był przepiękny, kochałam siedzieć tutaj od rana do wieczora. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu który dobiegał z drugiego końca domu.  Nie chciało mi się stać więc wsłuchałam się w piosenkę która leciała i odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się kilka razy, lecz osoba która próbowała się do mnie dodzwonić była strasznie nachalna. Ruszyłam swój tyłek i poszła po telefon. Na wyświetlaczu widniał napis „Robin” -mój chłopak. Po chwili namysłu nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak? -powiedziałam dość zachrypniętym głosem
-No w końcu zechciało Ci się odebrać ode mnie telefon. -powiedział szorstko.
-Nie słyszałam go, byłam na balkonie.
-Ta jasne. Słuchaj idziemy z ekipom dzisiaj na koncert idziesz z nami?
-Nie chce mi się za bardzo ruszać z domu więc.... -nie zdążyłam dokończyć bo Robin wtrącił mi się w zdanie.
-O 19 po ciebie przyjadę.- i się rozłączył.
-Dupek. -powiedziałam sama do siebie rzucając telefonem na kanapę. Dokończyłam palenie i picie kawy na balkonie po czym poszłam wykonać wszystkie poranne czynności. Zajęło mi to wszystko z półtorej godziny. Przez resztę dnia leniuchowałam i jadłam.
Godzina 18.45
Poprawiłam sobie makijaż i narzuciłam na siebie czarną skórę a do tego ubrałam czarne szpilki. Ogółem cała byłam ubrana na czarno nie wliczając srebrnego napisu na bluzce. Schowałam telefon do kieszeni i byłam gotowa do wyjścia. Spojrzałam jeszcze szybko na zegarek który wskazywał równo godzinę 19.00.
Wychodząc z budynku zimny wiatr powiał mi prosto w twarz rozwiewając moje długie kręcone włosy we wszystkie strony świata. Rozjarzałam się dookoła i zobaczyłam czarnego mercedesa, którym jeździ Robin. Powolnym krokiem udałam się do niego. Wsiadając do samochodu na kilometr można było zobaczyć, że Robin nie jest w najlepszym humorze. Jak by mu ktoś wsadziła kraba do majtek.
-Cześć. -uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Spóźniłaś się.
Popatrzyłam na zegarek i była 19.08
-Tylko 8 minut weź nie przesadzaj.
-Ta ty przez te 8 minut się pieprzyłaś z kosmetykami a ja tu jak ten debil na ciebie czekałem. -powiedział rozwścieczony odpalając silnik.
-Każdemu się może zdarzy spóźnić kilka minut a ty już kurwa takie wonty. A żebym chociaż chciała iść na ten jebany koncert....
Między nami powstałą napięta atmosfera, żadne z nas nie odezwało się do siebie anie jednym słowem.
 Dojechaliśmy pod halę koncertową. Było już bardzo dużo ludzi. Wysiadając z samochodu zobaczyłam chłopaków, Amandę i resztę dziewczyn. Amanda była jedyną z pięciu dziewczyn które szczerze lubiłam. Reszta z nich to głupie sztuczne suki, które na każdym kroku liżą mi dupę dlatego, że mam więcej kasy od nich i jestem z Robinem. Wszyscy do nas podeszli i się przywitali. Każdy zaczął z kimś o czymś gadać a ja stałam z boku. Nie mając ochoty  z nikim gadać, a tym bardziej być na tym koncercie.
Podeszła do mnie Alicja z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Zapowiada się niesamowity koncert.
-Skąd ta pewność? -zapytałam ją ironicznie, po czym zarzuciłam włosy na plecy.
Alicja skinęłam głową na chłopaków. Conor podawał Robinowi jakieś proszki i trawę.
Podeszłam do Robina i chwyciłam go za rękę.
-Jak ty chcesz potem wracać do domu?- zapytałam ściszonym głosem.
Nie raz widziałam już go naćpanego i wcale nie uśmiechało mi się to. Stawał się wtedy bardo agresywny, nie raz pobił się z którymś z chłopaków a  nawet zdarzyło mu się zakatował Carly która próbowała go uspokoić.
-O mnie się nie martw. Jestem już dużym chłopcem i umiem o siebie zadbać.-powiedział po czym wyrwał rękę z mojego uścisku.
Ja na to wszystko tylko przewróciłam oczami. Wiedziałam, że to wszystko źle się skończy...
Byliśmy już w hali. Wszyscy się o siebie ocierali chcąc być jak najbliżej sceny.
Po 15 minutach koncert się zaczął. Była to jakaś grupa rockowa. Wszyscy świetnie się bawili. A na chłopaków trawa i inne proszki zaczęły już działać. Darli się, świrowali, przepychali i próbowali poderwać jakieś laski,albo lizali się z któraś z dziewczyn z naszej paczki.
Poczułam jak ktoś od tyłu mnie łapie i przytula. Gwałtownie się obróciłam a stał tam Robin.
-Hej skrabie, jak się bawisz? -zapytał zbliżając swoją twarz do mojej.
-Bywało lepiej. A tobie już nagle wszystko minęło?
-Kochanie, nie bądź taka pamiętliwa weź wyluzuj. -powiedział zaciągając się ziołem.
-Chcesz spróbować? -podał mi to pod twarz.
Mimo iż jakiś głos w mojej głowie mówił mi aby tego za żadne skarby świata nie brałam, to ja jak zwykle zrobiłam mu na przekór i raz się zaciągnęłam. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a na twarzy Robina gościł uśmiech.
-A wiesz co teraz zrobię? -powiedział mi na ucho, przyciągając mnie jeszcze mocniej do siebie.
Zrobiłam zaciekawioną miną po czym on wpił swoje usta w moje. Całowaliśmy się tak przez dłuższą chwilę kiedy to do niego podbiegł Conor wskakując mu na plecy.
Krzyczał wiele niezrozumiałych mi zdań wyłapywałam tylko trawa, laska, seks, alkohol, gnojek.
Nic z tego nie wywnioskowałam, ale najwidoczniej Robin tak bo odpowiedział mu krótkie nieusłyszane zdanie. Po czym razem ruszyli.
Robiło się już całkiem gorąco, ponieważ nie tylko nasza ekipa wpadła na pomysł by się „rozluźnić” . Gdzie niegadzie ludzie zaczynali się bić, rozwalać szklane butelki o siebie. Jedna wręcz przeleciała mi milimetr koło twarzy. Stawało się coraz gorzej, a mój mózg na tyle racjonalnie myślał i podpowiedział mi jedno stanowcze słowo SPIERDALAJ! Tak więc i zrobiłam. Przeciskałam się prze tłum nawalonych ludzi aby stąd wyjść, kiedy ktoś mnie złapał mocno za rękę i przyciągnął do siebie- był to Robin. Miał podbite oko i był nieźle wkurwiony. Zupełnie inny człowiek niż przed 10 minutami.
-Gdzie ty kurwa idziesz? -wycedził przez zęby, mocniej łapiąc mnie jeszcze mocniej za rękę.
-Wychodzę stąd. -powiedziałam lekko drżącym głosem. Bo wiedziałam, że on już nad sobą nie panuje.
-Sama? -rozejrzał się wokół nas.
-No tak, a z kim mam iść? -zapytałam nie wiedząc o co mu chodzi.
-Nie kłam szmato! Doskonale wiem, że mnie zdradzasz! Tylko z kim do cholery jasnej?! Ja Ci już nie wystarczam?!- Zaczął na mnie krzyczeć i szarpać.
-Co ty do cholery jasnej wygadujesz?! Przecież wiesz doskonale, ze Cię nigdy nie zdradziłam!
-Kłamiesz!-powiedział popychając mnie w tłum.
Nie utrzymałam równowagi więc upadłam. Po chwili poczułam jak ktoś mnie podnosi- Robin.
-Nigdy więcej mnie nie zdradzisz! -wysyczał przez zęby po czym uderzył mnie w brzuch i puścił.
Nie wytrzymałam bólu więc upadlam na kolana. Robin patrzył się jeszcze przez chwilę na mnie po czym odszedł spluwając w moją stronę.
Zgięłam się w pół z bólu i poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie i podnoszą przede mną stał...
____________________________
Chciałam wam BARDZO  podziękować, że pod ostatnim rozdziałem było 5 komentarzy ; )  Mam nadzieję, że będzie tak dalej i trochę was tu jeszcze przybędzie ; >  (Jeżeli chciał by ktoś byś informowany o nowych rozdziałach niech napisze w komentarzu)
Czytasz= Komentujesz+wielki uśmiech na mojej twarzy

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 2


Obróciłam się gwałtownie do tego kogoś, tym kimś okazał się chłopak na którego wylałam alkohol.
-Czego chcesz? -wysyczałam przez zęby.
-Chciałem... przeprosić. Wiesz jestem już trochę napity no i... -chłopak nie dokończył. Na twarzy zrobił się cały zielony. Chciałam się od niego odsunąć bo wiedziałam co zaraz się stanie ale ten dalej trzymał mnie za nadgarstek. Po chwili puścił na mnie pawia. Byłam cała brudna od jego wymiocin od bluzki po spodnie.
-Fuuuj! - tylko tyle z siebie potrafiłam wykrzyczeć.
-O kur*a. Przepraszam!
-Chłopie coś ty najlepszego zrobiło! Pogięło Cię! Nie mogłeś się obrócić?! Tylko prosto we mnie zwymiotować?! -krzyczałam na niego jak by ktoś mi wsadził szpilkę w dupę.
-Sorry, nie chciałem... serio.... chodź może odwiozę Cię do domu?
-W tym stanie?!
-Yyy... no to może ty weź poprowadź. -chłopak wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i mi je podał. -Chodź tutaj jest mój samochód.
Obydwoje do niego wsiedliśmy. Odpaliłam samochód i odtworzyłam okna bo nieźle ode mnie waliło.
-Jeszcze raz przepraszam. Nie chciałem, głupio wyszło... A no i tu jest twoja kasa... -chłopak niepewnie podał mi pieniądze.
-Weź się nią wypchaj. -powiedziałam oschle, ten rzucił kasę na tylne siedzenie, na co ja wydobyłam z siebie zwykłe Pff..
-A tak ogółem to jestem Justin.- przedstawił się, i wystawił rękę w moim kierunku.
-Vanessa, nie podam Ci ręki bo jest lepka od twoich wymiocin.- ten cofnął rękę.
Po paru minutach byłam już pod wielkim szklanym budynkiem. Po mnie Justina było widać, że jest zdziwiony, że taka „zwykła” kelnerka mieszka w takim budynku.
-Coś nie tak? -zapytałam go, machając mu jego kluczykami przed twarzą.
-Nie wszystko okej. Tylko ty na pewno tu mieszkasz?
-Tak, jak bym tutaj nie mieszkała nie przyjeżdżała bym tutaj. To chyba logiczne...
-No, tak. Tylko....no... wiesz... musisz dużo tam zarabiać skoro, mieszkasz w jednym z najdroższych mieszkać w Nowym Jorku.
-Mam bogatych rodziców. -jego wyraz twarzy zrobił się jeszcze dziwniejszy niż przed chwilą.
-To po jaką cholerę pracujesz jako barmanka?
-Długa historia i nie mam zamiaru Ci się z niej tłumaczyć. Trzymaj lepiej te kluczyki bo ręka mi już drętwieje. -wziął ode mnie kluczyki. Miałam już wysiąść kiedy wpadło mi do głowy jedno pytanie.
-Jak chcesz wrócić do domu skoro jesteś piany?
-Normalnie, siądę za kierownicę i pojadę.
-Jesteś pojebanym człowiekiem.- skwitowałam, na co ten po prostu cwaniacko się uśmiechnął.
-To powodzenia abyś się nie zabił...abyś nie pozabijał ludzi po drodze.
-Spokojnie, to nie jest moja pierwsza jazda po pijaku.
-Tak, to potwierdza to, że jesteś mega pojebanym człowiekiem i trzeba się trzymać od ciebie jak najdalej.
-To nie było miłe.
-Ja nie jestem miła. Nara. - w końcu wyszłam z samochodu. Wchodząc do budynku udałam się od razu do windy, wcisnęłam przycisk 25. Ludzie którzy koło mnie stali, dyskretnie próbowali zatkać nos, odgonić smród który ode mnie się wydobywał. Na co ja tylko chytrze się uśmiechnęłam. Dojechałam na 25 piętro i szybko opuściłam windę i weszłam do domu. Zrzuciłam z siebie obrzygane ciuchy i weszłam do salonu. Jak zwykle nikogo nie było, a na stole leżała karteczka od rodziców.
Pojechaliśmy na delegację, jak dobrze pójdzie to wrócimy za dwa tygodnie lub później. Jeszcze do Ciebie zadzwonimy. Bądź grzeczna i pamiętaj aby chodzić do pracy.
Mama i Tata.”
Na mojej twarzy widniał wielgachny uśmiech, dwa tygodnie bez marudzenia. Poszłam do łazienki i wzięłam długą gorąca kąpiel z bąbelkami a do tego z papierosem w ustach. Lepiej być już nie może.... Po 30 minutach wyszłam i się ogarnęłam. Poszłam do naszego „mini kina” i zaczęłam oglądać film, nie wiem nawet kiedy zasnęłam.
___________________
Czytasz= Komentarz    

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 1


Szłam Nowojorskim chodnikom paląc papierosa. Klnąc w myślach, że jak co ranek, zaspana chodzę do pracy- baru. Pracuję jako barmanka. Absurd... moi rodzice zarabiają po kilkanaście tysięcy miesięcznie na koncie mają spokojnie ponad milion euro a ja popierdzielam o 10 rano do baru. Rodzice chcą mnie w ten sposób ukarać za moje zachowanie. Jak to oni powiedzieli jeżeli potrafię upijać się do nie przytomności, spędzać noce na izbie wytrzeźwień, brać narkotyki to potrafię również pracować. Co jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Jestem kiepska w tej pracy nic mi nie wychodzi. Nie umiem nawet wymówić połowy nazw tych drinków a o zrobieniu to nawet nie wspomnę. Zazwyczaj jak klienci chcą abym im coś zaproponowałam polecam im specjalność zakładu „wódkę”.
Właśnie wchodziłam do baru. Był zupełnie pusty a za ladą stała już Marcela. Marcela była moją dobrą koleżanką z pracy. Zawsze chroniła mnie przed szefem jak się spóźniałam lub po prostu nie przychodziłam. Była tutaj jedyną osobą która mnie nie podkablowała. Wszyscy inni to od razu lecieli na skargę do szefa bo wiedzieli, że dostaną za to wynagrodzenie.
-Cześć Marcela. -przywitałam się z dziewczyną całusem w policzek.
-Hej. Ale ty śmierdzisz tymi papierosami. -śmiesznie skrzywiła się dziewczyna.
-Spoko wezmę gumę, jak tak bardzo Ci przeszkadza.
Wchodząc na zaplecze rzuciłam torebkę z krzesło a z kieszeni wyciągnęłam miętową gumę i poszłam do dziewczyny. Z rana zawsze jest spokojnie. Dopiero gdzieś tak o godzinie 15 ludzie zaczynają się schodzić i zaczyna się urwanie głowy. Na szczęście z Marcelą mam układ, że ona robi różnego rodzaju drinki, napoje itp. a ja latam z tacą i podaję je ludzie. Gorzej robi się o godzinie 20 kiedy to ludzie jak pszczoły na widok miodu zlatują się baru.
-Borze czemu ich dzisiaj tak wiele?! Jak byśmy dzisiaj wódkę rozdawali za darmo.
Marcela się głośno roześmiała.
-Przecież dzisiaj jest piątek i młodzież ma wolne od szkoły. To chcą się upić. Powinnaś coś o tym wiedzieć. -Marcela poruszała zabawnie brwiami przy czym szturchała mnie łokciem.
-Taa... a ja zamiast się upić to latam z tą tacą koło jakiś śmierdzących ludzi.
-Poczuj się tak jak inni latają koło Ciebie.
-Ja chociaż nie śmierdzę... chyba.
-Ha ha. Dobra bierz te drinki i leć.
Dziewczyna położyła mi 6 drinków na tacę a ja poszłam z nią pomału tak aby ich nie rozlać. Podeszłam do stolika gdzie było 3 chłopaków i 3 dziewczyny. Byli już nieźle nawaleni. Zaczęłam stawiać drinki na ich stolik a jeden bezczelnie patrzył się mi w biust. Spiorunowałam go spojrzeniem, na co ten uśmiechnął się do mnie cwaniacko. Odpowiedziałam mu tym samym uśmiechem. Trzymając ostatniego drinka zamiast położyć go grzecznie na stoliku to ja wzięłam go i jego całą zawartość wylałam na chłopaka która gapił mi się w biust. Ten zaskoczony całą tą sytuacją podskoczył i zaczął na mnie kląć. Ja wydałam z siebie tylko Ups... obróciłam się na pięcie i poszłam do baru. Na moje ogromne nieszczęście całą tą sytuację widział mój szef.
-No to już po mnie. -powiedziałam pod nosem.
Złapał mnie gwałtownie za rękę i zaczął mnie szarpać.
-Co ty sobie do jasnej anielki wyobrażasz?! Że możesz tak bezkarnie oblewać klientów piciem?! Co w ciebie dziewczyno wstąpiło?! -krzyczał, krzyczał i jeszcze raz krzyczał. Nie miałam najmniejszego zamiaru już tego słuchać ale, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji patrzyłam na rozwścieczonego właściciela lokalu.
-A teraz idź go przeprosić! -rozkazał mi szef.
Bez jakich kol wiek uwag podreptałam do stolika przy którym siedział ten chłopak.
-Przepraszam.- powiedziałam do mokrego chłopaka
-Przepraszam? Wiesz ile te ciuchy kosztowały?!- chłopak zaczął krzyczeć i wymachiwać rękoma.
-Jeżeli chcesz to mogę Ci oddać za nie kasę.
-Ta bo taką durną kelnereczkę jak ty na to stać. -powiedział kpiąco.
Zacisnęłam mocno zęby aby nie powiedzieć czegoś czego pożałuję, chociaż w głowie chodziło mi dużo obelg na tego kretyna.
-No to, niestety zdziwię Cię. Ale stać mnie aby oddać Ci pieniądze za zniszczone ubrania tylko powiedz ile.
Chłopak zrobił zaciekawioną minę i powiedział cenę.
-Cztery tysiące.
Zmierzyłam jego od góry do dołu robiąc przy tym zaciekawioną minę.
-Coś nie tak? Nie masz tylu pieniędzy? -zakpił ze mnie śmiejąc się na głos, po chwili dołączyli do niego jego towarzysze.
-Ależ skądże, mam. Tylko pomyślałam, ze będę musiała Ci dorzucić parę groszy na lepsze ubrania bo cóż... te nie są zbytnio atrakcyjne...
Chłopak patrzy się na mnie jak na idiotkę a ja poszłam na zaplecze i wzięłam do ręki torebkę. Podeszłam do niego i wyjęłam kwotę którą ode mnie oczekiwał za zniszczone ubrania. Położyłam pieniądze na stole i wyszłam z baru zapalając papierosa, ze złości. Po chwili usłyszałam, jak ktoś krzyczy za mną „Poczekaj” zignorowałam to i szłam dalej, po chwili poczułam jak ktoś trzyma mnie za nadgarstek. 
_________________________
No to jest pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się spodobał. Rozdział będę dodawać co kilka dni ; )
czytasz = komentarz