Cały czas byłam zgięta w pół z
niewyobrażalnego bólu który dawał znak w całym moim ciele. Kiedy
próbowałam się wyprostować przez moje ciało przechodzi okropny
ból. Poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i wyprowadził z
sali. Nie miałam nawet siły spojrzeć na niego.
Moje ciało przeleciał z miny wiatr.
Zareagowałam na to z wielką ulgą, tak jak by podał mi ktoś
magiczne lekarstwo. Ból pomału przemijał. A ja siedziałam na
ławce ze spuszczoną głową. Dopiero po paru minutach oddech mi się
wyrównał i nabrałam w sobie jakiś sił.
-Jak się czujesz?
Przypominając sobie o tym
kimś obróciłam się w jego
stronę i zobaczyłam Justina.
Czułam
się jak ostatnia kretynka, że to właśnie on mi pomógł. Po tym
co się stało zeszłego wieczoru. Czułam jak moje policzki się
całe czerwienieją.
-Lepiej,
dziękuję. -wyszeptałam, dalej obejmując swój brzuch, bólu,
stopniowo słabnął.
-Na
pewno nic Ci nie jest, wyglądało to naprawdę groźnie...
-Nie,
dziękuję jest ok.
Na jego
twarzy pojawił się uśmiech. Na co ja podniosłam do góry brew z
zaciekawiania.
-Nie
nic, po prostu cieszę się, że nic poważnego Ci nie jest. No i
podziękowałaś więc nie jesteś taką zimną suką.
-Zimną
suką?!-zapytałam z poirytowaniem.
-No tak,
nie pamiętasz już wczorajszego wieczoru?
-Och...
tak. Pamiętam.- powiedziałam cicho pod nosem, spuszczając głowę
w dół.
-Powinniśmy
pojechać z tym do szpitala, aby Cię zbadali. Mogło Ci się coś
poważnego stać. -powiedział wstając i podając mi rękę.
-Nie!
Nie, trzeba. Naprawdę poradzę sobie.
-Nalegam...
-Wszystko
już jest w porządku. Naprawdę czuję się o niebo, lepiej niż 10
minut wcześniej.-odpowiedziałam mu wstając.
-No to
chociaż odwiozę Cię do domu. Nie powinnaś w takim stanie wracać
sama do domu. Jeszcze gdzieś zemdlejesz czy coś.
Kiwnęłam
głową na tak. Szczerze mówiąc był moim zbawieniem. Tak to bym
musiała wracać do domu na piechotę, bo posiadałam przy sobie
tylko telefon komórkowy i paczkę papierosów. To się właśnie
nazywa Monika. Jednego dnia w torebce nosi 4 tysiące a następnego
jest bez grosza przy duszy... idiotka.
Chłopak
pociągnął mnie delikatnie za rękę. Wsiadaliśmy do jego
samochodu. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisz, po
czym on ją przerwał.
-Znasz
tego dupka, który Cię tak urządził? -zapytał nie odrywając
wzroku z drogi.
-Tak...
to mój chłopak. -powiedziałam prawie niesłyszalnie ostatnie
słowo. Lecz Justin je usłyszał i otworzył szeroko oczy
spoglądając na mnie.
-Chłopak?
-powtórzył o wiele głośnie ode mnie.
Ja
tylko skinęłam głową, odwracając ją aby uniknąć jego wzroku.
W tym momencie poczułam się jak szmata.
-Co się
stał, że wpadł w taką furię?!- drążył temat nieco
rozwścieczony.
-Naćpał
się i ubzdurał sobie, że go zdradzam...i jakoś tak wyszło...on
na pewno tego nie chciał... był pod wpływem narkotyków... każdemu
mogło się zdarzyć... -zaczęłam go bronić, nie chcąc aby ktoś
uważał go za damskiego boksera. Tak naprawdę wiem, że on mnie
kocha i jak był by trzeźwy nic takiego by mi nie zrobił.
-A ty go
jeszcze bronisz?!-zapytał z kpiną w głosie. -Chłopak Cię pobił,
wyzywał, oskarżał Cię o coś czego nie zrobiłaś. A ty go od tak
bronisz?! Jesteś głupią idiotką.
-Ej!
Możesz tak do mnie nie mówić?! Nic Ci nie zrobiłam a ty mnie
wyzywasz! -spojrzałam na jego twarz która była skierowana na
drogę.
-Dobra
rób jak chcesz. Tylko abyś nie skończyła tak ja kolejna zakochana
idiotka, która jest bita przez chłopak, który jest z nią tylko
dla seksu, ale i tak zdradza ją z każdą inną napotkaną.
-Wiem,
ze Robin mnie by nigdy nie zdradził! A uderzył mnie tylko dlatego,
że był pod wpływem narkotyków! Na pewno jutro mnie przeprosi! A
tak ogółem to nie jest twój pieprzony interes! -zaczęłam
krzyczeć i machać rękoma.
-Wspaniałe
podziękowania za to, że wyciągnąłem Cię z tego koncertu. Wiesz
normalna nastolatka grzecznie by podziękowała za to, że w ogóle
ktoś się nią zainteresował i jej pomógł. A ty drzesz mordę na
mnie w moim samochodzie,
bo zachciałem tobie
pomóc. -powiedział, wkurzonym głosem.
Zrobiło mi się głupio... dlatego, że miał rację a ja jeszcze na
niego tak nawrzeszczałam. Spuściłam głowę w dół jak jakieś
potulne ciele i siedziałam już cicho do końca drogi.
Gdy zatrzymał się pod moim budynkiem dopiero wtedy podniosłam
głowę i napotkałam jego wzrok. Wpatrywał się na mnie. Nie mogłam
określić co czuje.
-No to jesteśmy. -skwitował.
-Tak, masz całkiem niezłą pamięć na pianego człowiek...
-uśmiechnęłam się do niego delikatnie z chęcią rozładowania
tej napiętej atmosfery.
On
tak samo jak ja delikatnie się do mnie uśmiechnął
-Wiesz co... może w ramach godnych podziękowań zaprosiła bym cię
na górę.. na jakąś kawę, herbatę coś mocniejszego...
-zapytałam patrząc w jego brązowe oczy. Po chwili namysłu
odpowiedział. -Dobra, niech będzie coś mocniejszego.
Obydwoje byliśmy już u mnie w domu. Justin siedział na
kanapie w salonie i rozglądał się po mieszkaniu, a ja szukałam
czegoś w barku.
-Czysta czy jakiś drink?
-Czysta. -odpowiedział po chwili namysłu.
Wyjęłam dwa kieliszki i postawiłam wszystko na stole. Po czym
polałam na obojgu i jeden kieliszek podałam Justinowi. Obydwoje
stuknęliśmy kieliszki i naraz wypiliśmy.
Przez jakiś czas panowała między nami cisza i tylko piliśmy. Po
tym jak alkohol zaczął na nas działać nasza konwersacja się
rozkręciła. Rozmawialiśmy o wszytki co nam przyszło do głowy aż
w końcu Justin zaczął zastanawiać się po co w sznurówce od buta
jest ta plastikowa lub metalowa końcówka.
-To jest aglet.
-Skąd to wiesz? -zapytał zdziwiony patrząc się na aglet.
-Jak
to?! Nie oglądasz bajek?! W Phineash
and Ferb było. Gdyby
nie sznurowadło, To z nogi spadłby but! A-Gie-El-E-Te! To Aglet! Od
ziemi do gwiazd! -zaczęłam
śpiewać mu fragment piosenki
-Oglądaj
bajki, to się nauczysz. -przybliżyłam się do niego i poczochrałam
mu jego idealnie ułożone włosy.
-Ej, ej, ej. Od włosów to wara. Jasne. -powiedział łapiąc mnie
za nadgarstki.
-Och przepraszam nie wiedziałam, że należysz do stowarzyszenia
„Moja fryzura to świętość więc, spierdalaj”
-No to już wiesz ślicznotko. -powiedział przybliżając się do
mojej twarzy.
Coraz, bliżej, bliżej, bliżej, milimetry dzielną nasze usta a ja
nie wiem co mam zrobić! Serce zaczęło mi bić coraz szybciej a
głos w mojej głowie momentalnie krzyknął MASZ CHŁOPAKA! NIE WASZ
SIĘ GO POCAŁOWAĆ! NIE RADZĘ! NIE! CHOCIAŻ RAZ MNIE POSŁUCHAJ
TY GŁUPIA SUKO!
Byłam
w kropce nie wiedziałam, co mam zrobić, aż nagle od jego perfum
zakręciło mnie w nosi i kichałam mu prosto w twarz.
Justin gwałtownie się ode mnie odsunął i wytarł sobie twarz ręką
po czym rękę wytarł w spodnie.
Tak naprawdę miałam teraz ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem
lecz wiedziałam, ze to nie odpowiednia chwila, ale niechcący
wydobył się ze mnie jakiś dźwięk przez który pojawił się
uśmiech na mojej twarzy.
-Śmiechy Cię to?
-Nie, no coś ty. Przepraszam to było niechcący. To chyba przez
twoje perfumy.
-Coś nie tak z nimi? -zapytał z podniesioną brwią.
-Ależ skąd, tylko musiały podrażnić trochę mój nos. Tak to
ślicznie pachną.
Uśmiechnęłam się triumfalnie z tego, że tak pięknie wygrzebałam
się z tej sytuacji.
Justin miał już coś powiedzieć kiedy rozbrzmiał dzwonek do
drzwi.
-Rodzice? -zapytał
-Nie, są na delegacji.
Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi.
___________________________
I jest już 4 rozdział. Co o tym myślicie?
Dziękuję wam bardzo za 7 komentarzy ; ) Nawet nie wyobrażacie sobie jak się cieszę, że moje wypociny komuś się podobają ; )
Czytasz=Komentujesz (jak nie chce pisać Ci się czegoś a czytasz to napisz po prostu "czytam" abym wiedziała ile osób to czyta z góry dzięki )